Czy Kłobuk Mikołajki ma szansę na awans do okręgówki?

2016-12-23 18:09:34(ost. akt: 2017-01-13 18:12:43)

Autor zdjęcia: Archiwum klubu

— Jeśli będziemy dysponowali wszystkimi zawodnikami, którzy zgłosili swoją chęć do gry, to możliwość awansu jest realna — uważa Cezary Samborski, trener Kłobuka Mikołajki. Ceniony szkoleniowiec opowiada o obecnej sytuacji swojej drużyny i zdradza, na czym skupi się podczas przygotowań do rundy wiosennej.
— W zeszłym roku Kłobuk i Ruciane-Nida ścigały się o awans do okręgówki. Przegraliście. Co wówczas zawiodło?
— Przez pewien czas byliśmy nawet na pierwszym miejscu, niektórzy myśleli już o klasie okręgowej. Wszystko układało się praktycznie po naszej myśli... aż do momentu bezpośredniego starcia z Rucianem-Nidą. Nie chciałbym zrzucać winy na „czynniki trzecie”, ale wtedy tak właśnie było. Po prostu pech. Dokładnie tego dnia wesele miał kapitan naszego zespołu, przez co na boisko wychodziliśmy bez czterech podstawowych zawodników...

— Rzeczywiście trudno o większego pecha... O ile można oczywiście w ten sposób mówić przy okazji ślubu...
— (śmiech) Nie ukrywam, że chcieliśmy przełożyć ten mecz, ale ekipa z Rucianego-Nidy się nie zgodziła. Nie mam za to do nich pretensji, bo ich zawodnicy też mieli na pewno jakieś prywatne plany. W dodatku było to dla nich korzystne, więc czemu niby mieliby z tego nie skorzystać? Efekt był taki, że choć pierwszy mecz wygraliśmy z nimi 3:0, to drugi 0:3 przegraliśmy. Stracone punkty wyłączyły nas w zasadzie z gry o awans. Czegokolwiek byśmy nie zrobili, do okręgówki szła w tamtym czasie tylko jedna drużyna.

— Jak bardzo ta sytuacja zniechęciła zawodników?
— Na pewno nie wpłynęło to na nich pozytywnie. Wkładali w ten wynik dużo serca i to przez wiele miesięcy. Gdy stało się jasne, że z awansu nici, podjęliśmy decyzję, żeby dać grać młodszym. Tym, którzy do tamtej pory grali najmniej. Nie przyniosło to piorunujących efektów, ale była to cena, którą byliśmy gotowi zapłacić, nawet jeśli miało nieco podupaść morale drużyny. Okazało się jednak, że duża część z nich, owszem, pograła wówczas, ale do kolejnej rundy rozgrywek już nie przystąpili: pokończyli szkoły, powyjeżdżali, nagle nie mieli już czasu... To był kiepski interes i teraz to widzę.

— Brak awansu często wiąże się z tym, że część zawodników szuka możliwości gry w innych zespołach. W Kłobuku też tak było?
— Jedynym odczuwalnym „transferem” tego typu było przejście Kamila Zawalicha do Naki Olsztyn. Osłabień mieliśmy jednak więcej, np. jeden z naszych dwóch głównych bramkarzy Marcin Kramek. Marcin studiuje w Olsztynie budownictwo. Ciągłe kursowanie między Mikołajkami a Olsztynem było dla niego uciążliwe, choć radził sobie świetnie. Do treningów dochodziły jednak mecze. A jego kierunek studiów wymaga czasu i pracy. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy...

— Stratę pierwszego bramkarza przewidzieliście. Z drugim było kompletnie inaczej...
— Sprawa Wojtka Brodowskiego była jednym z największych ciosów, które otrzymał Kłobuk w ostatnich miesiącach. Świetny, doświadczony bramkarz. Niestety, już po meczu drugiej kolejki doznał poważnej kontuzji: zerwanie ścięgna Achillesa. Kompletnie nas to wybiło z rytmu. To duża strata dla zespołu, a i dla Wojtka kłopotliwa sytuacja.

— Jak rozwiązaliście sprawę pustki między słupkami?
— Odpowiedzialność za bramkę spadła na barki naszego trzeciego golkipera, 17-letniego Bartosza Kunasza. Bartek nie miał do tej pory okazji do zdobywania doświadczenia w tego typu rozgrywkach. Ale ma potencjał i jeśli tylko będzie trenował, to może być naprawdę solidnym bramkarzem. Siłą rzeczy brak mu jednak nieco pewności, boiskowego cwaniactwa, które nabywa się z czasem.
Umiejętnościami i gibkością musi poza tym nadrabiać stosunkowo niski wzrost. Nie zawsze to się udaje. Wierzę jednak, że z meczu na mecz będzie coraz lepiej.

— Przeglądam dodatkową listę na waszej stronie internetowej. 21 nazwisk zawodników, którzy rozstali się z Kłobukiem. To świeże rany, czy lista osłabień z wielu lat?
— Staram się uaktualniać tę listę na bieżąco, więc jest tam kilka nazwisk, które jeszcze niedawno biegały po boisku w barwach Kłobuka. Większość to jednak wcześniejsze sprawy. Na szczęście w tym czasie mieliśmy też kilka wzmocnień.

— Obecny skład jest lepszy od zeszłorocznego?
— Muszę przyznać, że rok temu mieliśmy lepszy skład. Pomijając same nazwiska, tendencja była taka, że jeśli ktoś nie mógł pojawić się na treningu, to zawsze był na meczu. Teraz często bywa tak, że mocno trenujemy przez cały tydzień, a gdy przychodzi mecz, trudno zebrać jedenastkę.

— Obecnie plasujecie się w środku tabeli, na 6. miejscu. Przy tylu problemach uznałby to pan za porażkę czy sukces?
— Jeśli mam być szczery, to traktuję to jako porażkę. W moim odczuciu powinniśmy mieć spokojnie 6 czy 9 punktów więcej. Kilka spotkań przegraliśmy na własne życzenie. W meczu z Mazurem Wydminy zagraliśmy świetne spotkanie, wygraliśmy 4:3 po ciężkim boju, pokazaliśmy, że potrafimy grać. Chwilę później jednak wysoka, 5-bramkowa porażka z Pieckami, następne mecz z Rynem... O spotkaniu z Rynem nawet nie chcę wspominać. Postaramy się to naprawić w przerwie zimowej.

— Tak szczerze: jak ocenia Pan obecne szanse na awans?
— Jeśli będziemy dysponowali wszystkimi, którzy zgłosili chęć gry, to jest to realne. Tym bardziej że najprawdopodobniej nie wszystkie zespoły będą chciały awansować ze względu na finanse.

— A jak wygląda kasa Kłobuka?
— Przy obecnym prezesie nie obawiałbym się o tego typu rzeczy. Wiem, że zrobi wszystko, byśmy mogli grać w okręgówce. Problemem może być wąska kadra, bo pod tym względem nasze możliwości są ograniczone.

— Ma pan trzy córki. Przy tylu obowiązkach ma pan jeszcze czas dla rodziny?
— Faktycznie, pracy jest sporo, bo trenuję nie tylko w Kłobuku, ale prowadzę też zajęcia z dziećmi w Hetmanie. Codziennie treningi, w weekendy mecze... Czas znajduję rano, później między 15-16, a później wieczorem. Chciałbym spędzać z nimi więcej czasu, ale obecnie jest, jak jest. Na szczęście idą święta, więc będę mógł nadrobić zaległości.

Rozmawiał: Kamil Kierzkowski



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5